niedziela, 22 października 2017

Książki i coś więcej

Czytanie idzie mi ostatnio dość opornie. i trochę mnie to przeraża. Zdaję sobie sprawę, że winna jestem tu ja sama. Siedzę zbyt dużo w internecie. Musze to koniecznie zmienić, bo książki to wciąż moja wielka pasja.
Ostatnio przeczytałam książkę "Broniewski. Miłość, wódka, polityka" Mariusza  Urbanka. Zajęło mi to dwa tygodnie. Nie żałuję tak długiego czytania. Mogłam prze ten czas dłużej przebywać z człowiekiem, którego życie nie było tak jednoznaczne i proste, jak próbują o nim pisać i mówić obecnie nam panujący. Owszem, był zwolennikiem idei komunistycznej, ale nie tego co niosła ze sobą, wynaturzenia, zbrodnie, fanatyzm. Marek Hłasko pięknie go opisał " Komunista, który nie znosił partii. Bolszewik odznaczany za odwagę w wojnie przeciw innym bolszewikom, więzień Stalina, którego sławił pięknym wierszem. Najbardziej polski poeta, jakiego można sonie wyobrazić." Świetnie napisana książka o człowieku, a nie pomniku, nie wieszczu narodowym. Naprawdę warto przeczytać.



Książka "Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka." Cezarego Łazarewicza zdobyła Nagrodę Literacką "Nike". Długo o niej myślałam, ale problematyka tej książki, trochę mnie od niej odstręczała. Teraz postanowiłam się z nią zmierzyć. I chyba dobrze zrobiłam. Czytało się świetnie. I gdyby nie to, że pamiętam tę historię  i że dotyczy chłopca niewiele młodszego od moich synów, i że niestety jest to prawdziwa opowieść, to można by powiedzieć, że to bardzo dobry thriller. Autor opowiada o wydarzeniach z 83-roku praktycznie dzień po dniu, godzina po godzinie. Dotarł do wielu ludzi, do wielu dokumentów. Najgorsze w tej bezsensownej śmierci młodego człowieka jest to, że przez wiele lat tuszowano sprawę, zamiatano pod dywan, przesuwano winę na pracowników pogotowia. Tylko po to , aby nie uznać milicjantów winnymi. Straszne, ale książka bardzo dobra.


Kolejna książka, tym razem lżejszego kalibru, czyli "To, co możliwe" Elizabeth Strout. Jest to kontynuacja poprzedniej książki "Mam na imię Lucy". Jednak o samej Lucy są tylko wtrącenia. Więcej jest o ludziach żyjących w jej rodzinnych stronach. Każdy rozdział opowiada o innej postaci, można tę książkę potraktować, jako zbiór opowiadań, jednak istnieją tu powiązania, które tworzą całość. Świetna proza, powolna, bez fajerwerków. autorka potrafi opowiadać o zwykłych ludziach w niezwykły sposób.



Myślałam, że pogoda w Malezji już mnie niczym nie zaskoczy, że się przyzwyczaiłam do temperatury, wilgotności. Ależ ja byłam naiwna!!!! Stara, a ciągle taka głupia.
W piątek rano zwlekliśmy się z łóżka jak zwykle przed siódmą ( wtedy jest bardzo przystępna temperatura dla człowieka ze środkowej Europy) i pobiegliśmy do pobliskiego parku, aby zaliczyć nasze codzienne 7 kilometrów. Na więcej nie mamy czasu, bo praca czeka. Tego dnia biegłam godnością osobistą. Nie dałam rady przebiec całego, założonego dystansu. Dowlokłam się na ostatnich nogach do domu. Jak się okazało mojemu mężowi również biegło się bardzo ciężko. W domu nie mamy żadnego termometru, bo po co, jak tutaj jest stałą temperatura. I dopiero w samochodzie okazało się, że przy zachmurzonym niebie było 37 stopni. I tak jest od kilku dni. Bardzo słonecznie (niestety) i bardzo, bardzo ciepło. Okazało się, że jeszcze musimy się bardziej przyzwyczaić do panujących tutaj warunków. Pocieszające jest to, że tubylcom również przeszkadza i temperatura i wilgotność.

Parę tygodni temu pojechaliśmy do Batu Caves. Są to wapienne jaskinie, położone 13 kilometrów od Kuala Lumpur i jest to najważniejsze miejsce kultu religijnego dla Hindusów w tym rejonie. We wnętrzu jaskiń Katedralnej, Ciemnej i Ramajana urządzono świątynie. W ich wnętrzu można obejrzeć sceny z życia hinduskich bogów, wiele posągów. Najciekawsza dla nas była jaskinia Ciemna. Z przewodnikiem z latarkami w rękach w zupełnych ciemnościach zwiedzaliśmy tę niesamowitą przestrzeń.

















Przy Batu Caves trzeba uważać na stada małp, które kradną na potęgę. Nie można mieć w rękach jedzenia i napoi, bo grozi to atakiem z ich strony, a wyglądają tak słodko.









Jeśli chodzi o sprawy robótkowe, to ruszyłam. skończyłam trzy szale, chusty. Tylko nie chęci na zrobienie zdjęć. Upały nie sprzyjają owijaniu się w nawet cieniusieńkie wełny. Może jednak przekonam się do zalania się potem podczas sesji.
Mogę pokazać drobiazgi, które zajmowały mi ręce przez długi czas.
Pisałam wam, że miałam do wykonania 120 podkładek pod kubki w kolorach narodowych. Przez wiele dni szydełkowanie tych drobiazgów sprawiało mi wielką frajdę. Jednak ostatnie sztuki wywołały totalną niechęć i przymus. Jednak musze powiedzieć, że po zapakowaniu w przezroczystą folię i przyklejeniu kokardek wyglądały świetnie. I musze napisać, że zebrałam wiele pochwał.




Ponadto robię na drutach małe torebki na prezenty.





I to by było na tyle. Pozdrawiam ciepło.

niedziela, 1 października 2017

Dżungla i ciągle żyję

Zeszły piątek w Malezji był świętem, więc mieliśmy dłuższy weekend. Nasi nowi znajomi zaproponowali nam wypad na Borneo. Okazało się, że w Air Asia (tutejsze tanie linie lotnicze) są promocje i można za nie duże pieniądze polatać. Oczywiście zgodziliśmy się. Pomimo ciężkich chwil w pracy, podjęliśmy decyzję, że czas najwyższy się trochę zresetować, oderwać od codzienności. Nasi znajomi są w tym rejonie już bardzo długo, więc są doskonałymi przewodnikami. Ponadto przedkładają naturę nad architekturą. I my zgodziliśmy się pochodzić po borneańskim Parku Narodowym, Bako.
Po pracy szybko dopakowaliśmy bagaże i udaliśmy się ekspresową kolejką na lotnisko. Ta kolejka jest świetnym wynalazkiem. Z naszego mieszkania jechaliśmy 6 przystanków metrem do stacji Sentral. Tam przesiedliśmy się do szybkiej kolejki, która w 35 minut dojeżdża do lotniska. Nie trzeba martwić się gdzie zaparkować samochód, a przede wszystkim nie musieliśmy myśleć o korkach, które są tu codziennością. Genialne.
Po dwóch godzinach lotu wylądowaliśmy w Kuching, stolicy regionu Sarawak. Wieczorem kolacja, mały spacer i nocleg w hostelu położonym w centrum miasta. To było jego zaleta i wada. Wszędzie było blisko, ale dźwięk motorów w nocy nie pozwolił nam, mimo stoperów wziętych zapobiegliwie z domu w Kuala, przespać spokojnie całej nocy. No, ale to drobiazg.
Następnego dnia czekała na nas dżungla w Parku Narodowym Bako. Jest to najstarszy Park na Borneo. Można się do niego dostać albo autobusem miejskim, albo tak jak my to zrobiliśmy, wzięliśmy Ubera. Kosztował grosze. Następnie wzięliśmy małą łódkę, która w ciągu 35, 40 minut dowiozła nas na miejsce.








Powitał nas przepiękny widok, niestety trochę zaburzony słabą widocznością, spowodowaną płonącymi lasami w Indonezji. Widok dżungli i wspaniałych formacji skalnych zachwycił nas bardzo.



Po wpisaniu się w biurze Parku, ruszyliśmy na świetnie przygotowane i oznaczone trasy. 








Jestem tchórzem niesamowitym, boję się wszelkiego robactwa, nie mówiąc o gadach, pająkach. Przed przyjazdem do Malezji naczytałam się, naogladałam filmów. Byłam pewna, że w życiu do żadnej dżungli, ani poza cywilizację się nie ruszę. Utwierdził mnie w tym przekonaniu Park Motyli w Kuala Lumpur, gdzie obejrzałam wszystkie możliwe do spotkania w Malezji stworzenia. I co?  Nigdy nie mów nigdy.I poszłam w tę dżunglę. Pierwszy raz jak byłam w bliskiej okolicy Kuala, to całą wycieczkę byłam przerażona, oglądałam się na prawo i lewo w poszukiwaniu węży, które się na mnie rzucą. Na szczęście nic takiego się nie zdarzyło. 
W Parku spotkaliśmy  takie oto fajne stworzenia:

kraby, malutkie


świnie brodate



węża



termity



olbrzymie mrówki


i takiego ślicznego leśnego smoka, występującego tylko w Malezji i na Borneo.




Po wycieczce przenieśliśmy się Uberem do kolejnego hotelu The Village House, aby znaleźć się bliżej naszego kolejnego celu, czyli góry Santubong. 
Zrobiliśmy krótszą kilometrowo trasę niż poprzedniego dnia po Bako, ale bardziej zróżnicowaną i bardziej wymagającą. 
Dzień był bardzo gorący i wilgotny. Po pokonaniu 200 metrów w dżungli mogłam brać udział w konkursie miss mokrego podkoszulka. zresztą nie tylko ja. Wszyscy. 
Tutaj dżungla była dużo ciekawsza i bardziej różnorodna. 




















Nad jednym wodospadem spotkaliśmy kąpiących się ludzi. Mój mąż też się wykapał. Ależ mu zazdrościłam!!!






W niedzielę przed wyjazdem pochodziliśmy po Kuching.




To zdjęcie specjalnie  dla Monotemy.


 Zwiedziliśmy Muzeum Naturalne,





 Fort.
W forcie, który dla mnie był mało ciekawy spotkaliśmy młodych ludzi ubranych w tradycyjne borneańskie stroje. Coś pięknego!!!









 Dziękuję, że dotrwaliście do końca. Trochę tego dużo wyszło, ale to i tak niewielka cząstka tego co mam na zdjęciach. Wyjazd był świetny! Bardzo wypoczęliśmy, pomimo tylko trzech dni na wycieczce. Poznaliśmy nowe miejsca, nowych ludzi, inną kulturę. Polecam Borneo do odwiedzenia. Oczywiście, trzeba unikać rejonu Sabah, który jest bardzo niebezpieczny. Ta część Borneo, gdzie byliśmy jest piękna i bezpieczna.
Pozdrawiam.
Już wkrótce będzie o robótkach.