poniedziałek, 31 grudnia 2018

Dipavali, i druty, oczywiście...

Półtora miesiąca temu zaczęłam pisać posta. I nie skończyłam. No cóż cała ja. Jednak dzisiaj kończy się rok, więc postanowiłam nie zostawiać zaczętych spraw na nowy rok. I skończę. Nie usunę nic z tego co napisałam, bo jest fajne i czujcie się jakby to był środek listopada. Haha...

Malezja jest bardzo ciekawym krajem. Jest niesamowitą mieszanką kulturową i religijną. Oczywiście około 60% mieszkańców to Malajowie, 25% to Chińczycy, ok. 8% to Hindusi, resztę stanowią plemiona, które zamieszkują północne Borneo. Taka mieszanka ludzi jest bardzo widoczna na ulicy. Obok siebie idą kobiety w hijabach, (niektóre w tradycyjnych długich strojach, niekiedy dziewczyny w dżinsach, świetnie ubrane, w chustach na głowie), Chinki w topach niewiele zakrywających, w miniówkach, lub krótkich spodenkach, a także Hinduski w przepięknie kolorowych strojach. Różnorodność wyraża się również w przeogromnej ilości świąt, które co chwila obchodzimy. Nie jesteśmy z mężem w stanie nadążyć za wieloma.
Oczywiście są ważne, Ramadan i następująca po nich Hari Raya, czyli Święto Przerwania Postu ( ichnie święto dziękczynienia), chiński Nowy Rok , hinduski Dipavali. Między nimi są kolejne, w każdym miesiącu zawsze jakieś jest, a nawet dwa różne. Wiąże się to dla miejscowych z dniami wolnymi. Wszędzie w sklepach, w domach, apartamentowcach jest mnóstwo dekoracji, obrazów z wysypanego piasku i ryżu.




I właśnie teraz skończyło się święto hinduskie Dipavali. Święto symbolizuje zwycięstwo Ramy nad demonem, który porwał żonę Ramy. Jest to święto światła, zwycięstwo dobra nad złem, Zwycięstwo światła nad ciemnością.

W tym roku dobrzy znajomy męża, Hindus zaprosił nas do swojego brata na obchody tego święta. Byliśmy bardzo podekscytowani i ciekawi tego wydarzenia. Było o tyle interesujące, że rodzina jest bardzo liczna, trzynaścioro rodzeństwa ze swoimi dziećmi i wnukami. Trzy pokolenia plus przyjaciele i znajomi, niezły tłum. Goście schodzą się wieczorem. Jedni są wcześniej, inni przychodzą później. Ubranie nie ma znaczenia. Określone było jako casual, czyli codzienne. My jednak uznaliśmy, że na święto w gości nie wypada ubrać się byle jak. No i się okazało, że trochę się wystroiliśmy. Trudno. Okazaliśmy szacunek. Na wstępie padło zapytanie o drinki. Było wszystko.
Jedzenie prawie w całości wegetariańskie, przepyszne!!! Jak ktoś lubi hinduskie, ostre potrawy, to mógł czuć się jak w niebie. Kto był głodny, szedł do jadalni, gdzie na stole w dużych misach stało jedzenie. Jeśli nie siadał na kanapie, przy stole, na podłodze i rozmawiał. Z czasem drinki stawały się coraz mocniejsze, rozmowy coraz głośniejsze. Nikt się nie kłócił. Było mnóstwo śmiechu, radości, uścisków. Ciężko było się wyrwać. Niesamowici ludzie. Byłam tak zaciekawiona, że zapomniałam o robieniu zdjęć. Udało mi się tylko kilka, przed wyjściem zrobić.



I tak całkiem płynnie wróciłam do czasu bieżącego.
Jest 31 grudnia, czas podsumowań, których nie lubię robić. Zresztą robótkowo ciężko jest mi zestawić moje dokonania. Dziergałam dużo. Większość moich prac poszła do ludzi, jako prezenty. I niestety nie mam wielu zdjęć, bo fotograf wraca jak jest ciemno ( u nas dzień trwa 12 godzin, więc słonce wstaje o 7 i zachodzi o 19-tej przez cały rok), a w weekend ciężko wyskoczyć gdzieś z wełną i porobić zdjęcia w upale i pełnym słońcu. Cieszę się, że moje prace budzą wielką radość. Ludzie są zadziwieni, że można coś robić własnymi rękami, a nie iść do sklepu i kupić. Więc robię. Początkowo robiłam z bawełny, jedwabiu. Ostatnio przerzuciłam się na wełnę, bo robię prezenty dziewczynom wracającym do Europy lub moim polskim przyjaciółkom w Polsce, które mnie tu odwiedzają.
Pokażę tylko kilka zdjęć, które obrazują moje niektóre wełniane wyroby.

To są mitenki dla przyjaciółki Asi. Nie jestem w stanie oddać prawdziwego, żywego koloru wełny. Wełna to Fame trend od Marks @ Kattens, którą Asia zakupiła (cały kilogram) w lumpeksie za grosze.



Z tej samej wełny powstał szal Terrain Janiny Kallio, który robiłam na drutach 4. I na tych zdjęciach kolory są już takie jak trzeba. Prosty, podróżny, samolotowo-samochodowy wzór.





Do kompletu powstała jeszcze czapka. Nie jest łatwo zrobić sobie samej zdjęcia czapki. Ale macie pogląd jak wygląda. Mitenki i czapka wzór własny.




Z tej samej włóczki powstał kolejny szal - strzałka, również prezent, który nie doczekał się zdjęć. Kończyłam go jak przyjaciele byli u nas i do ostatniej chwili, do ich wylotu chowałam nitki i blokowałam i zapomniałam o dokumentacji. Trudno. Bardzo się cieszę z tego prezentu, bo trafił w dobre ręce.

To na koniec pokażę jeszcze jeden prezent. Strzałka według wzoru Celadon, zrobiona z resztek fingeringowych włóczek robiona drutach 4.
Trafił w brytyjskie ręce. Sue za parę dni wraca do domu i myślę, że jej się przyda. Na pewno się przyda.





Na koniec wspomnę jeszcze o książkach. W tym roku przeczytałam, wysłuchałam 62 książki. całkiem nieźle. Najlepiej wspominam:
1. "Kieślowski" Katarzyny Surmiak-Domańskiej - rewelacyjna biografia, mimo wielu szczegółów czyta się szybko i nie można się od niej oderwać.
2. "Nela i Artur.Koncert intymny Rubinsteinów" Uli Ryciak - uwiodła mnie opowieść głównie o Neli, która poświęciła całe życie, całą siebie, dla wybitnego pianistyArtura, który na koniec zostawił ją dla młodziutkiej dziewczyny. Świetna!!!
3. "Ślepnąc od świateł" Jakuba Żulczyka - jeśli taka jest polska rzeczywistość, to jestem przerażona. Bardzo dobra książka.
4. "Głębia " Henninga Mankela - co by nie napisał, to ja to wielbię.
5."Władysław Bartoszewski. Wywiad rzeka" Michała Komara i Władysława Bartoszewskiego - zawsze miałam słabość do otwartości, do szerokiego spojrzenia na świat i ludzi p. Bartoszewskiego, a do tego jak dowiedziałam się, jak ciężkie miał życie, a mimo to został pogodnym, pełnym radości życia człowiekiem, to mój podziw urósł jeszcze bardziej.
6. "Co nam zostało" Zeruyi Shalev - ta pisarka potrafi niesamowicie odtworzyć kobiecą duszę. Czego bym jej nie przeczytała, jest świetne.
7. "Dwie siostry" Asne Seierstad - opowieść o dwóch somalijskich siostrach, które mieszkają z rodzicami w Norwegii. Opuszczają swoją rodzinę, jadą do Syrii, wychodzą za mąż za bojowników ISIS. Świetna książka o tym jak to się zaczęło, o rozpaczliwie próbujących je wyciągnąć z Syrii, rodzicah, o ich życiu, poglądach. Straszna i bardzo dobra książka.
8. "Rdza " Jakuba Małeckiego - jak zwykle niesamowity klimat, powolność, codzienność, normalność. Super!!!
9. "Wanda. O sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz" Anny Kamińskiej - moja młodość wiązała się z jej największymi sukcesami. Śledziłam doniesienia o jej i pozostałych polskich himalaistów wyczynach. Ta książka pokazała kobietę bardzo mocną, skupioną na celu, wiedzącą czego chce.
10. "Ogar piekielny ściga mnie. Zamach na Martina Luthera Kinga i wielka obława na jego zabójcę
Hamptona Sidesa - świetna!!!
11. Cała trylogia "Sejf" Sekielskiego. Jeśli w tym jest choć część prawdy, to nasza sytuacja polityczna nie jest zbyt wesoła.
12."Dymna" Elżbiety Baniewicz - opowieść o pięknym człowieku. I tyle. Rewelacja!

Ten ro był bardzo dobry książkowo. Opisałam tylko te najlepsze moim zdaniem, choć pozostałe też były dobre. Najlepiej mi idzie czytanie na lotniskach, w samolocie, w samochodzie. Dobrze, że dużo podróżujemy.

Czas kończyć. Nigdy nie robię postanowień noworocznych, bo mój słaby charakter nie pozwala mi ich dotrzymać. Zrobię jeden wyjątek na jedno, jedyne postanowienie. Będę częściej pisać. 
Hahaha.... ciekawe, bardzo ciekawe co z tego wyjdzie.

Szczęśliwego Nowego Roku!!!!







niedziela, 2 września 2018

Lea

Dzisiaj będzie tylko dziewiarsko. Dawno tak nie było. Wyglada to trochę tak, jakbym niewiele dziergała. Jest odwrotnie. Robię na drutach i na szydełku dużo. Oprócz tego, że dziergam w każdej chwili w domu, to często latamy, a jak wiecie trzeba być na lotnisku dwie godziny przed odlotem. W samolocie spędzamy kolejne kilka. Ponadto Kuala Lumpur jest miastem z wiecznymi korkami. Jeśli gdziekolwiek wybieramy się na czterech kółkach (o ile jest to możliwe poruszamy się metrem, kolejką, lub autobusami), zawsze biorę ze sobą robotkę i książkę. Największym problemem jest zrobienie zdjęć moich wyrobów. Mąż pracuje do późna, a w weekendy po prostu zapominam o zdjęciach. Rośnie więc góra nieobfotografowanych robótek, część z nich poszła w świat bez dokumentacji fotograficznej.

Lea, jak wiecie jest przepięknym projektem mojej synowej, Marzeny z Wełnianych myśli, czyli Chmurki. Zimą Marzena zafarbowała dla mnie jedwab w 4 kolorach. Prześlicznych kolorach! Marzena to artystyczna dusza, ma niesamowite wyczucie koloru. potrafi wyczarować z barwnika cuda. I te cuda mi się dostały. Długo trwało zanim wymyśliłam co z nich zrobię. Była to trudna decyzja, bo chciałam zrobić coś wyjątkowego. Ten jedwab na to zasługuje.
Jednym z wybranych projektów jest Lea. Delikatny, subtelny, bardzo kobiecy projekt. Długo się zastanawiałam, czy go wydziergać, mimo, że od początku baaaardzo mi się podobał.  Przekonywałam samą siebie, że będzie pasowała do mojego charakteru. I jak się za chwilę przekonacie, udało mi się utwierdzić siebie samą w przekonaniu, że będziemy stanowić jedno.

Jedwab ten ma ok 400 metrów w 100-u gramach, a robiłam na drutach 3,25. To była sama przyjemność trzymać tę włóczkę w rękach i przerabiać oczko za oczkiem. Wzór jest rozpisany bajecznie, nie można się pomylić, nie można się pogubić.
Aby nie przeciągać, pokażę efekt mojej pracy. Zdjęcia niestety na szybko, w miejscu gdzie mieszkamy. Mieliśmy zaledwie kilka minut, bo burza się zbliżała wielkimi krokami.













Nosi się świetnie. Jedwab w naszych warunkach klimatycznych sprawdza się bardzo dobrze. Już się polubiłam z moim nowym topem:)))
Pozdrawiam ciepło:)))

czwartek, 5 lipca 2018

Urwany kawałek Bali


Kilka dni temu wstawiłam posta o podróży na Bali, którą odbyliśmy w kwietniu. Mam coraz mnie chęci na pisanie, więc bardzo opóźniło się sklecenie kilku zdań, zdjęć i impresji. A jednak udało się. Trochę mi to czasu zajęło. I co? I Blogger, wredny, uciął mi połowę moich wypocin!!! Nie dość, że idzie mi jak po grudzie, to jeszcze zmusza mnie do zakończenia rozpoczętego. I gdyby nie Wiesia, która dając mi lekkiego pstryczka w nos, w komentarzu i uzmysłowiła mi braki na blogu, nie miałabym pojęcia, że coś się stało nie tak.
Wracam do Bali. Robię to z wielką radością, bo było tam fantastycznie:)))


Świątynia Taman Ayun w Mengwi. Przepiękna, otoczona fosą i parkiem. W 2012 roku została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO jako najdoskonalszy przykład architektury balijskiej.


To są meru, czyli przypominające pagody wieże. Najwyższe w tej świątyni mają 11 daszków.







Światyni Tirtha Empul. Bije tutaj święte źródło, które według Balijczyków ma moc uzdrawiania. Toteż mój mąż zapragnął sprawdzić działanie i wskoczył do wody wraz z wieloma turystami.
Dostaje się zielone ubranka, stoi się w kolejce i zażywa się rozkoszy kapieli w chłodnej wodzie. A, zapomniałam o modlitwie.








Kolejna świątynia, Ulun Danu Beratan. Jedna z najczęściej fotografowanych świętych miejsc na Bali. Położona na brzegu jeziora w wygasłym kraterze, otoczona ładnym i zadbanym parkiem.







Świątynia Tanah Lot, jedna z najbardziej malowniczo położonych świątyń, jakie widzieliśmy. Połozona na brzegu morza, bowiem Balijczycy wierzą, że w morzach i oceanach żyją najgroźniejsze potwory i demony i trzeba się przed nimi chronić za pomocą modlitwy.







Jeszcze kilka świątyń zobaczyliśmy, ale myślę, że wystarczy. Jest ich tutaj całe mnóstwo, każdy dom ma swoją. I są tak piękne, zadbane, fantastycznie położone. Ja czułam się w nich dobrze, ogarniał mnie tam spokój. 
Tak jak pisałam w poprzednim poście, na pewno tam wrócimy. Zrobimy to w czasie Ramadanu, wtedy jest dużo mniej turystów i pójdziemy w ślady Mateusza i Marzeny, czyli zdobędziemy wulkany na Jawie, a potem północno-zachodnią i północną część Bali.

To teraz czas na robótki.
Najpierw parę słów i zdjęć z dywanikiem, który wreszcie skończyłam i znalazł on swoje miejsce w naszej sypialni. Ponieważ sznurka tutaj jeszcze nie odkryłam, to zadowoliłam się mieszanką bawełny i akrylu, dość grubą, bo w 100 gramach jest 85 metrów. robiłam na szydełku 6,5. Początkowo inspirowałam się zdjęciem z Pinterestu, ale szybko poszłam dalej. Robiłam, prułam, robiłam, prułam i tak parę razy. Aż w końcu jest i jestem nawet z niego dumna.







Oprócz tego w styczniu skończyłam chustę, która trafiła jako prezent do koleżanki z Filipin. Zdjęcia są słabe, bo nie mam siły na sesje z wełną w upale i wysokiej wilgotności. Najważniejsze, że właścicielka jest zadowolona.
Wzór to Sofia Shawl. Włóczka Aade Long, druty 3,75.








Zrobiłam przepiękny szal z zielonkawej włóczki lace od Chmurki. to był również prezent, ale zdjęć nie ma.
W zamian pokaże wam zdjęcia chusty, z Lace Dropsa. To projekt Ysoldy, Luna Voe, śliczny, delikatny, subtelny.









Mam nadzieję, że tym razem pokaże się cały post. Pozdrawiam ciepło.