Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bawełna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bawełna. Pokaż wszystkie posty

środa, 20 stycznia 2021

Uwaga, uwaga

 tylko cztery miesiące minęły od ostatniego posta. To chyba nie tak źle? Mogłam juz wcale nic nie napisać. Mogłam. Na szczęście jednak dwa dni temu, jak wróciłam z pracy, czym prędzej wrzuciłam na siebie trzy swetry i powyginałam się przed telefonem udając profesjonalną modelkę. I tym sposobem, mam co pokazać.

        Mam całą stertę swetrów, szali, czapek, które nie doczekały się jeszcze uwiecznienia. Aparat niestety poszedł w odstawkę. Wizyty w dżungli niezbyt dobrze wpłynęły na jego kondycję. W Malezji nie ma licencjonowanych naprawiaczy Pentaxa, więc czeka na powrót do Polski. Komórki mają teraz fantastycznej jakości aparaty, więc nie ma problemu, aby sobie samej zrobić parę fotek. Jedynym problemem jest własne lenistwo.

       Wyjeżdżając z Polski, wymyśliłam sobie, że jedwab zafarbowany przez Marzenę będzie idealny na temperatury i wilgotność panujące w Malezji. I tak jest, ale ja nie lubię dzianiny z samego jedwabiu, jest za lejąca. Podczas letniego pobytu w Polsce zakupiłam cieniutką białą bawełnę. Dodałam ją do mojego bladoróżowego jedwabiu i zaczęłam robić Anker summer shirt. Ponieważ dziergała w dwie nitki, musiałam uważać, aby łapać dwie naraz. Czytanie było więc lekko utrudnione.










             Nie jestem kobietą, która nosi róż. Na starość mi się jednak zmienia. Bardzo, bardzo ten kolor mi się podoba. Przedwczoraj top miał swoją premierę. Wracałam z pracy na piechotę. I muszę powiedzieć, że idealnie sprawdził się w tutejszych temperaturach i wilgotności. Każdy, kto robił ten top, wie, że nie należy on do najcieńszych. Jest mi w nim super!


czwartek, 3 listopada 2016

Tradycyjna środa w czwartek

          Ojojoj, kiedy ja coś pisałam w środę z Maknetą? Nie pamiętam. Choć muszę ze wstydem przyznać, że co tydzień biegam po blogach, aby sprawdzić co czytacie i co robicie, ale samej coś napisać, to niekoniecznie.
          Ja oczywiście czytam i to dość dużo.


                Na zdjęciu jest książka Grocholi (ups, uciekł mi tytuł), "przeznaczeni". Potrzebna mi była lżejsza lektura, po moich ostatnich ciężkich kalibrach i siostra podrzuciła mi właśnie tę. To wielowątkowa opowieść o miłości, zdradzie, cierpieniu, naiwności, ufności, przyjaźni. Opowiada o ludziach, którzy początkowo nie mają ze sobą nic wspólnego. Pod koniec losy ich się splatają. Przez pierwsze 200 stron trochę się męczyłam, kolejne 300 rozwinęło historię na tyle, że z ciekawością czekałam na kolejne strony. Nie jest to prościutka książka, z humorem opowiadająca o błahych problemach bohaterów. Jest to  opowieść bardzo serio o życiu, o przeznaczeniu.

               Jeśli już piszę o książkach chciałaby wspomnieć o dwóch, które zrobiły na mnie ostatnio duże wrażenie, ale też zdemolowały mnie psychicznie.
Pierwszą z nich jest książka polecona przez Monikę "Malmonkę". Pod koniec września w Warszawie odbywał się Maraton Warszawski. Nie, nie, ja nie brałam w nim udziału. dla mnie to za długi dystans.
Na półmaraton dałabym się jeszcze namówić, na cały nie. Nie moja bajka. Ale jako dobra żona pognałam pendolino  do stolicy, żeby dopingować Małżonka i ocierać mu w biegu pot z twarzy.
Pogoda była przecudna, słońce, ciepło, a do tego spotkałam się z Moniką, która oprowadziła mnie po pięknych warszawskich uliczkach i zasiadłyśmy w kawiarni nad zieloną herbatą z drutami w ręku.



 I tam właśnie, podczas gdy Pan Małżonek pokonywał kolejne kilometry, Monika z wielką pasją opowiedziała mi o książce, którą akurat czytała Czyli "Sprawiedliwi zdrajcy"Witolda Szałowskiego. Jej piękna opowieść błyskawicznie zaowocowała zakupem książki i błyskawicznym jej pochłonięciu.  Jest to reportaż o Wołyniu, o ludziach, którzy przeżyli czas rzezi. Szabłowski spędził w śród nich wiele dni, przeprowadził setki rozmów i opowiedział historie Ukraińców, którzy ratowali Polaków. Mało się o tym mówi, ale było wielu takich którzy do końca byli ludźmi. Wstrząsająca opowieść, ale napisana w niesamowity sposób, nie można się od niej oderwać.


Jak by mi było mało, to poszliśmy z mężem do kina na "Wołyń". Co tu dużo pisać, trzeba ten film obejrzeć.
W dalszym ciągu było mi mało tych lekkostrawnych emocji, więc wzięłam się za książkę "Białystok". Po jej przeczytaniu stwierdziłam, że ja nie chcę żyć w kraju jaki opisał Marcin Kącki. I nie ma to znaczenia, że mówi się tutaj o konkretnym rejonie, bo sprawa nienawiści, nietolerancji, rasizmu, antysemityzmu, historycznych zaszłości dotyczy nas wszystkich. Bardzo dobra książka, ale jej przesłanie jest bardzo smutne.
Jak na razie mam dosyć zaangażowanych książek dosyć. Chcę czegoś lekkiego.

To teraz o robótkach. To koralowe na zdjęciu to połowa czapki, która powstaje z pozostałości po piórkowym. Tych pozostałości jest tyle, że powstanie do niej jeszcze szal. To jest niesamowite, że ja ciągle kupuję za dużo włóczek. I nawet jeśli kupuję konkretną ilość na dany sweter, to ciągle mi zostają duże resztki. Mam ich całe mnóstwo i zaczęłam je baaaaaaardzo powoli wyrabiać.

W tle zdjęcia jest poduszka, którą zrobiłam z recyklingowej bawełny. Kiedyś zakupiłam w lumpeksie bawełniany duży sweter w kolorze naturalnym. Sprułam go i motki zaległy w koszu. Oglądając cuda dziergane przez Monikę z MonDu, próbowałam przemienić ową nitkę w cudowną poduszkę. Niestety wyszła tylko zwykła poduszka. Może być. Pierwsze kolty za płoty. Dziergałam podwójną nitką, bo chciałam, aby wzór był wyraźny, na drutach 4,5. Łatwo nie było. Włóczka tępa, nie za grube duty i zaczęły mnie boleć nadgarstki. Nie wiem, jak dziewczyny mogą dziergać duże pledy, dywaniki, chodniki. Pełen szacunek.





A tak prezentuje się w moim kąciku robótkowo-czytelniczym.


Żadna finezja, ale od czegoś trzeba zacząć.

Wracając do przedsięwzięcia mojego Męża to przebiegł maraton i to poniżej czterech godzin. Jestem z niego bardzo dumna. Ja bym nie dała rady.


niedziela, 28 sierpnia 2016

Skończyłam wreszcie

mężowy sweter. Cosy Hubby.Zblokowałam, zrobiłam I-cordem sznureczek, mąż sam założył na niego końcówki. Nie są niestety takie ładne jak bym chciała, ale nie marudzę. Może znajdę ładniejsze. Pisała już nie raz o tym, że to było baaardzo długie testowanie swetra. Trochę się nie wyrobiłam w czasie. Oj tam, oj tam, miesiąc w tą czy w tamtą. Najważniejsze, że wreszcie skończyłam. A że miał być na letnie chłodne wieczory, to będzie na ciepłą jesień.

               Do projektu wybrałam włóczkę Katii Concept, cotton-cashmere- 90% bawełny, 10 kaszmiru w ślicznym gołębim kolorze. Zużyłam prawie 12 motków. Całość dziergałam na trójkach, a ściągacz na 2,5. Sweter jest prosty w dzierganiu, ale posiada detale, które wpływają na to, że ma to coś , że chce się na niego patrzeć.
Oczywiście mankiety i kołnierz, które są właśnie tymi detalami, były moimi koszmarami. Double knitting nie jest moją ulubioną techniką, choć nie zaprzeczę, że daje piękny efekt. Mój mąż jest zachwycony kołnierzem i myślę, że sweter bardzo mu się podoba.

               Zdjęcia robiliśmy wieczorem, bo 30-to stopniowy upał nie bardzo sprzyjał uwiecznianiu dziewiarskiego tworu. Zdjęcia robiłam komórką, bo aparat zabrały dzieci do Słowenii i Chorwacji.













Marzena jest bardzo zdolna i baardzo lubię jej projekty. Są proste, ale mają w sobie dużo uroku i A teraz ma jeszcze jednego fana w postaci swojego teścia. Taka synowa to skarb.

niedziela, 19 lipca 2015

Misiowa Sweet Poppy

Tak jak pisałam ostatnio, jesteśmy szaleni na punkcie morza i plażowania. Dzisiejsza pogoda nie była zbyt sprzyjająca, bo zachmurzone niebo i 17 stopni. I co, i tak poszliśmy po przewalać się po piachu. Mateusz z siostrzeńcem Adasiem kąpali się i podobno woda była całkiem znośna. Wierzę im na słowo. Wytrzymaliśmy nawet długo, bo prawie trzy godziny. I aby podkreślić efekt plażowania, włączyłam ogrzewanie w samochodzie. Ale ładnych parę rządków przerobiłam i kilka stron przeczytałam. Czyli było warto.
Miesiąc temu pokazywałam Misiowy sweter Sweet Poppy. Wreszcie udało się Marzenie zrobić zdjęcia na modelce. niestety Misia weszła w wiek wstydu. Kiedyś, jeszcze rok temu szalała przed obiektywem.
Teraz robi dziwne miny, chowa się. Ale Marzena nie byłaby Marzeną, gdyby nie udało jej się zrobić parę fajnych zdjęć.








Sweter wydziergałam na drutach 3,75 z merino cotton Dropsa w kolorze turkusowym. Zużyłam 5,1 motka na rozmiar 6-7 lat. Włóczka bardzo przyjemna w dzierganiu, mam nadzieję, że pozostanie taka również w użytkowaniu. Misia jest zadowolona, choć ciągle podciąga rękawy, bo zrobiłam je trochę dłuższe. Ona tak szybko rośnie, że co parę miesięcy dostaję każdy sweter, aby przedłużyć rękawy. Teraz poszłam na łatwiznę, żeby parę miesięcy mieć z głowy.
Sweter bardzo mi się podoba. Idealny dla zwariowanej, kochanej siostrzenicy.

niedziela, 31 sierpnia 2014

Recyklingowa tunika

Parę lat temu kupiłam sobie w second" handzie", tzw sieciówce, błękitny, bawełniany, warkoczowy, za duży sweter. Kupiłam go, bo kosztował grosze, bo mi się kolor podobał i można go była spruć. Najpierw przeleżał swoje w szafie, czekając na lepsze czasy. Potem zrobiłam ten sweter. Ponieważ nitka była podwójna, sweter wyszedł dość gruby. Latem był za ciepły, a zimą mi nie pasował. Sprułam. Rozdzieliłam bawełnę na pół. Zajęło to, mi i mojemu mężowi trochę czasu. Zutylizowałam błękitek na szal letni, do owinięcia w letnie, chłodne wieczory oraz tunikę. To były jeszcze czasy, kiedy nie robiłam na okrągło, tylko zszywałam wszystko na koniec. Można i tak, ale wymaga więcej pracy i gość mocno widać łączenia, bo robótka jest dość cienka.
Tunika jest idealna na taką pogodę jak dzisiaj, ciepło, ale bez przesady. Bawełna ma też to do siebie, że wrzucam do pralki i nie trzeba rozkładać do suszenie i się mocno przejmować. Można potraktować żelazkiem i po bólu. No dobra, czas na kilka zdjęć.












Nie jest to mistrzostwo świata, ale i tak lubię tę moją cieniznę.

środa, 2 lipca 2014

Wkładka do swetra

Odwiedziła mnie dzisiaj moja siostra z wkładką do mini water's edge, czyli Misią. Jak tylko włożyła sweterek, bolerko na siebie, to nie chciała nawet guzika, którego nie przyszyłam. Zaproponowałam sesję zdjęciową. Łaskawie się zgodziła. Łaskawie, bo jest w takim wieku, że nigdy nic nie wiadomo. Na szczęście moje dzieło przypadło jej bardzo do gustu i zrobiła parę min i póz do aparatu. Efekt nie jest Marzenowy( współpraca Misi I Marzeny jest niesamowita), ale coś tam wyszło.




Misia jest cudna! Ale niech was nie zwiodą jej niewinne oczka. To diablica! Ale jaka cudna!

Misiowy

Wakacje, więc każdy dzień w ciągu tygodnia(oprócz weekendu) zaczynam 10-cio kilometrowym biegiem. Zawdzięczam to mojej przyjaciółce, która też jest nauczycielką WF-u i przyjechała na dwa miesiące do Ustki. Biegamy i gadamy, gadamy i biegamy. Cudo! Nawet nie wiadomo kiedy mija czas. Dzisiaj przebiegłyśmy tylko nieco ponad 7 kilometrów, bo złapał nas deszcz. ale i tak było milo. Wróciłam do domu, zasiadłam w fotelu i skończyłam książkę przy dźwiękach Archive. Książka to "Złodzieje koni" Remigiusza Grzeli.
Przeczytałam i zastygłam z książką w rękach. Co za książka! Nie sposób ją opisać w kilku zdaniach. 
Trzy męskie pokolenia jednej rodziny. Stanisław najstarszy pamiętający wojnę i jej wpływ na życie, partyzant, dla jednych bohater, dla innych morderca. Uciekł od swojego syna i przeszłości do Stanów. Syn Jerzy, niespełniony aktor, poraniony przez zawiłości życia matki, brak ojca, przerzucający swoje frustracje, niespełnienie na syna. Kamil, początkujący filmowiec, traktowany przez ojca jako nieudacznik, wrażliwy na otoczenie, na życie. Ich rodzinne stosunki, postawy, wspierane przez ciche, stojące z boku kobiety i tocząca się wokół nich historia to jest niesamowicie emocjonalna i wzruszająca  opowieść. Kopie ta książka i to mocno. ale warto ją przeczytać.

Skończyłam również Misiowy sweter.
I prawdę mówiąc nie wiem, czy rozmiar wyszedł dobry, bo modelka nieuchwytna.Najwyżej poprawię.





 Włóczka to kupiona sto lat temu bawełna Himalaya cottonac i coś jeszcze, ale nie pamiętam co, bo pamięć nie ta a etykiety oczywiście nie mam. Staram się wyrabiać resztki, aby zrobić miejsce na nowe piękności. Kiepsko mi idzie, bo więcej kupuję, niż wyrabiam. Ale się staram.
Robiłam na drutach 3,75, więc szybko poszło.
Oprócz Misiowego wreszcie zaczęłam prezent dla przyjaciółki Asi. Imieniny miała w maju, więc zdarzyła się lekka obsuwa terminu. Wytłumaczeń  było dużo, brak odpowiedniej włóczki, koniec roku szkolnego, kończenie Inky. I wreszcie nastał ten moment. W ostatni weekend jechaliśmy na mini wakacje do Gościńca na półwyspie w Wysokiej w lubuskiem. Piękne miejsce, mili i ciepli gospodarze, przepyszne jedzenie.






Chyba lekko zboczyłam z tematu, więc wracam do prezentu. Ponieważ z Ustki wszędzie jest daleko, to podróż nasza trwała cztery godziny w jedną stronę. Więc co można robić w podróży, jak nie czytać i robić na drutach. Książkowo kończyłam Folleta, a na druty wrzuciłam chustęAmethiste. Na druty 3,75 wrzuciłam Wispa Dream in Color, kolor Crisp.

Włóczka jest przecudnej urody, bardzo delikatna i miękka. Zostało mi 19 rzędów ażuru. Zakładam, że dwa dni mi wystarczą, aby zakończyć dzieło.
Z książki przeczytałam dwie strony. Jest to osiem opowiadań o kobietach, które walczą z niejednoznacznością swoich uczuć, z rozdźwiękiem pomiędzy tym czego chcą, a tym co muszą( tyle opis na okładce). Jestem bardzo ciekawa tej książki, bo nie lubię czytać opowiadań. Jednak same bardzo pozytywne opinie o Munro, zachęciły mnie w bibliotece do sięgnięcia po tę pozycję. 
Idę wystawić buziunię wysmarowaną filtrami na taras.